Zenon Łakomy, trener kobiecej reprezentacji Polski tuż przed odlotem do Szwecji na mistrzostwa Europy udzielił obszernego wywiadu. Rozmawialiśmy z nim o okresie przygotowawczym, krótkim z racji wyboru go na tę funkcję 24 października. Szkoleniowiec przede wszystkim, oprócz walki do ostatniej kropli potu w Skandynawii, obiecuje lepszą jakoś grania. Jego mottem jest: „cel, który sobie wyznaczyliśmy, żeby grać w przyszłości o coś, a nie tylko być uczestnikiem, musi nam przyświecać”.
Jak przebiegały przygotowania do ME?
– Mój pierwszy kontakt z zespołem nastąpił 30 października. Bezpośrednio po ligowym meczu AZS AWFiS Gdańsk z Safo Lublin. Spotkaliśmy się w Katowicach na krótkim zgrupowaniu przed Pucharem Śląska. Kadrę stanowiły zawodniczki, które uznaliśmy, że mogą na ME, być tymi, które są w tej chwili najlepsze i ze względów zdrowotnych stają do dyspozycji reprezentacji. Wszystkie bardzo chętnie stawiły się na zgrupowaniu. Rozegraliśmy trzy mecze – ze słabymi Włochami, średnią Ukrainą i bardzo dobrą Hiszpanią. Myślę, że ten sprawdzian, jak na pierwszy wspólny pobyt, był w miarę udany.
Później było zgrupowanie w Cetniewie przed bardzo ciężką imprezą – Pucharem Świata (druga edycja w wydaniu kobiet). Wielu twierdziło przed wyjazdem, że jest to za trudne, iż po mistrzostwach świata w Sankt Petersburgu nie warto jechać na taką imprezę, gdyż można bardzo wysoko przegrywać. Zdecydowałem się, że koniecznie trzeba startować na imprezach tej rangi. Musimy zdobywać doświadczenie z tymi najlepszymi. Jest jeden warunek. Na takiej imprezie trzeba walczyć do ostatniej kropli potu. Dziewczyny w Danii zrobiły dobre wrażanie na obserwatorach, szczególnie z EHF, którzy znają naszą drużynę od wielu lat. Wszystko było w porządku od strony sportowej, mimo porażek. Jeśli się przegrywa gospodarzem, Danią, dwoma bramkami. Jeśli gra się z wicemistrzem świata, dość długo wyrównane spotkanie, myślę o Rumunii. Jeśli przegrywa się pechowo z coraz wyżej notowaną Szwecją, gospodarzem ME, to można mieć nadzieję na dalsze postępy.
Jedynym zmartwieniem była bardzo przykra kontuzja Niedźwiedź-Cecotki. Iwona przypadkowo złamała kciuka. Również nasza najmłodsza – Kinga Byzdra, popchnięta w brutalny sposób, skręciła nogę w stawie kolanowym. Myślę, że obie dość szybko wrócą do gry i będą w przyszłości stanowiły o sile tej drużyny.
Później wróciliśmy na zgrupowanie w Cetniewie przed samymi ME. Mieliśmy planowany wyjazd do Szwecji na dwa towarzyskie mecze. Aura nie pozwoliła nam tam polecieć. Lotnisko przez trzy dni w Warszawie nie było czynne. Wróciliśmy na obóz w to samo miejsce. I zostały nam w Warszawie trzy niezbyt mocne treningi.
Czy nie będzie brakowało tych meczów ze Szwecją?
– Chyba tylko w przypadku Kudłacz, która wróciła po przerwie i od czasu kontuzji nie zagrała żadnego spotkania międzypaństwowego. Z drugiej strony jest zawsze pytanie czy po takim urazie byłoby dobrze puścić ją w tak trudny mecz z bardzo twardo grającymi Szwedkami? W tej chwili Karolina trenuje z zespołem na pełnych obrotach. Powinna być silnym punktem drużyny.
Której kontuzjowanej zawodniczki będzie Panu najbardziej brakowało?
– Bez zastanowienia powiem, że Iwony Cecotki, która dla wielu była takim odkryciem drużyny. Bardzo dobrze zagrała w Katowicach, a także z Rumunią (10 bramek) w Pucharze Świata. Rumuński trener, który praktycznie z nikim nie rozmawia. Nie zna nikogo poza swoją wielkością, bezpośrednio po tym co się stało w meczu ze Szwecją, przyszedł do nas z zapytaniem co się stało, jaki jest stan zdrowia Iwony? To świadczy o tym, że zrobiła na nich spore wrażenie. Przede wszystkim jest to dziewczyna, która bardzo ładnie umie się wkomponować w każdą sytuację drużyny. Ma świetny charakter jeśli chodzi o zespołowość. Myślę, że to jest i dla nas i dla niej wielka przykrość, że nie ma jej z nami.
Czy Wioletę Serwę też ze składu wyeliminowała kontuzja?
– Tak. Musieliśmy zawiesić jej treningi, gdyż odezwała się stara kontuzja związana z problemami ścięgna Achillesa. Groziło to, przy dalszych obciążeniach, większym urazem. Szkoda, gdyż ona również podchodzi do swych obowiązków bardzo solidnie. Pasuje do stylu gry jaki sobie założyliśmy, czyli do gry w maksymalnym tempie przez 60 minut, gry mocno na nogach, w obronie, w kontrze, w ataku. W przyszłości też będą na nią stawiał.
Z obserwacji oraz statystyk Pucharu Śląska oraz Pucharu Świata wynikało, że najsłabszą pozycją w drużynie jest prawe skrzydło. Czy uważa Pan, że rywale też będą na to zwracali uwagę?
Chciałbym, aby dalej odpuszczali prawe skrzydło, bo rzeczywiście ono było naszym najsłabszym ogniwem w drużynie. Było to spowodowane przerwą obu zawodniczek. Jedna związana była z macierzyństwem a także kontuzją – myślę o Majerek, a uraz bezpośrednio przed przygotowaniami miała Strzałkowska. Te dwie piłkarki mimo tych problemów podjęły współpracę z reprezentacją. Na tej pozycji największe straty ponieśliśmy, bo i Młot i Rogucka nie mogą grać na tej imprezie.
Czy miesiąc, który spędza Pan z reprezentacją, to wystarczający czas, aby dobrze poznać kadrowiczki?
– Dość szybko poznaję ludzi. Do końca można poznać zawodników i zawodniczki po przegranych. Dopiero wtedy wyłazi prawdziwy charakter. W tej chwili w 95 procentach jestem pewny, co do oceny tych zawodniczek. Ten czas pozwolił mi je poznać w pracy, w zachowaniu po wygranych i przegranych. Wiem z kim mam do czynienia w każdym przypadku.
Czyli dziewczyny w przypadku przegranych prawidłowo reagują, sportową złością?
– Dokładnie. I do tego je namawiam. Myślę, że tak musi być. Z porażki trzeba wyciągać tylko pozytywne wnioski. Nikt nie nauczy się od razu być mistrzem. Jeśli tak znakomita grupa siatkarek czy siatkarzy potrzebowała tyle czasu, żeby coś osiągnąć. W naszym przypadku ta droga jest jeszcze trudniejsza. Ale ona musi na tym polegać. Pracujemy ciężko. Nie boimy się konfrontacji. Niwelujemy błędy. Cel, który sobie wyznaczyliśmy, żeby grać w przyszłości o coś, a nie tylko być uczestnikiem, musi nam przyświecać.
W Szwecji mecze będą odbywać się w wielotysięcznych halach. Czy to będzie stanowiło problem dla polskiego zespołu?
– Myślę, że żadna z nich nie grała w hali Scandinavium, mogącej pomieścić 12 tys.widzów. Będzie to niesamowite przeżycie. Najważniejsze będzie jednak, to co pokażemy na parkiecie i jak mocno będziemy się starali i walczyli przeciwko uznanym firmom. Grupa B nazywana jest najtrudniejszą. Trener Szwecji podczas ceremonii losowania zdecydował się na grupę C, gdyż tam co prawda jest Rosja, ale z pozostałych rywali uznał za takich, z którymi można wygrać. Świadczy o tym, że uciekał od naszej grupy – z Norwegią, Niemcami i Słowenią. Gramy z przeciwniczkami, które swoją renomę zawdzięczają nie tylko temu co już zrobiły w historii, ale też temu co znaczą w tej chwili.
Czy nastawiacie się na jakiś konkretny mecz, czy każde spotkanie potraktujecie podobnie?
– Najpierw najważniejszy mecz, to jest mecz otwarcia z Niemcami. Chcemy walczyć, zobaczymy na ile to się ułoży. Żadnego odpuszczania nie będzie z Norwegią. Potem jest dzień przerwy. Później może być mecz ostatniej szansy, trzeci w kolejności, z drużyną Słowenii. Z prasy zagranicznej wyczytałem, że Słoweńcy liczą, że ich szansą na awans jest zwycięstwo z Polską. Zresztą jesteśmy tak postrzegani przez rywali. Chcemy walczyć o to, aby niektórych wyprowadzić z błędu.
Co oprócz samej walki może Pan obiecać polskim kibicom?
– Przede wszystkim lepszą jakoś grania. Coraz szybszą grę w ataku, z dużą zmianą pozycji. Jest tylko jeden problem – czy po tak krótkim przygotowaniu starczy nam sił. Z góry jednak wiem, że przy innym sposobie gry nie mamy tam żadnych szans.
Rozmawiał Marek Skorupski