Srebro to w ogóle największy sukces w historii tej dyscypliny w Polsce. Pierwszy krok został zrobiony. A przecież ci chłopcy nie są wypaleni. Stać ich na kolejne sukcesy. Jedni mają 26-27, a kolejna grupa 29-30 lat. Przed wszystkimi jeszcze kilka lat grania na wysokim poziomie. Cieszymy się srebrem, ale już o nim zapominamy, bo przed nami kolejne cele. Musimy się dobrze przygotować. Najważniejszy jest wyjazd na igrzyska, bo to marzenie każdego sportowca.– mówi dla portalu NaszeMiasto.pl trener Bogdan Wenta o
– Minęło już trochę czasu od meczu finałowego z Niemcami. Jak teraz – tak na spokojnie – ocenia pan sukces jakim było zdobycie srebrnego medalu?
– Zespół zagrał na sto procent zaangażowania, z wiarą w sukces. Z każdym rywalem walczyliśmy o zwycięstwo. A duży potencjał tkwił w tej drużynie od dawna, tylko trzeba było przełożyć go na wyniki. Kluczowe okazało się przekonanie zawodników do gry zespołowej kosztem egoistycznych, indywidualnych popisów.
– Jak pan to zrobił, że piłkarze uwierzyli, że z każdym rywalem mogą walczyć o zwycięstwo?
– Poprzez dialog. Wraz z Danielem Waszkiewiczem dużo rozmawialiśmy z naszymi szczypiornistami. To była konwersacja, a nie – jak to często bywa w lidze polskiej – monolog trenera. Oczywiście, to do mnie należały ostateczne decyzje. Wsłuchiwałem się jednak w sugestie zawodników, bo w końcu to oni są na boisku.
– Karol Bielecki powiedział, że to dopiero początek.
– I ja się z nim zgadzam. 25 lat czekaliśmy na medal mistrzostw świata. A srebro to w ogóle największy sukces w historii tej dyscypliny w Polsce. Pierwszy krok został zrobiony. A przecież ci chłopcy nie są wypaleni. Stać ich na kolejne sukcesy. Jedni mają 26-27, a kolejna grupa 29-30 lat. Przed wszystkimi jeszcze kilka lat grania na wysokim poziomie. Cieszymy się srebrem, ale już o nim zapominamy, bo przed nami kolejne cele. Musimy się dobrze przygotować. Najważniejszy jest wyjazd na igrzyska, bo to marzenie każdego sportowca.
– Na igrzyska pojedzie mistrz Europy. Myślicie o tym turnieju czy już o kwalifikacjach przedolimpijskich?
– Na razie to chcemy się do tych mistrzostw Europy zakwalifikować. W czerwcu czeka nas dwumecz z niżej notowaną Holandią. Jednak słabeuszy dzisiaj już nie ma, a reprezentanci Holandii też grają w Bundeslidze. Nie zmienia to faktu, że każdy inny wynik niż nasz awans byłby dużym rozczarowaniem. Zdobycie mistrzostwa Europy jest możliwe, ale myślimy też o turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk. Otworzyła się przed nami olbrzymia szansa, bo przecież wygraliśmy prawo do organizacji takiego turnieju.
– Co pan powie na to, żeby taki turniej odbył się w Gdańsku?
– Urodziłem się i wychowałem w Gdańsku i może to źle zabrzmi, ale chcę zagrać ten turniej w takim miejscu, gdzie jest hala na 5-7 tysięcy ludzi i będzie wypełniona. I nieważne czy to będzie Gdańsk, czy może Szczecin, Poznań, Olsztyn, Warszawa, Katowice lub Poznań. A w Gdańsku graliśmy towarzyskie spotkania z Rumunią i na trybunach było 200 osób, w tym głównie rodziny zawodników. Tak być nie może. W eliminacjach do mistrzostw świata z Grecją graliśmy we Wrocławiu i mam pewne zastrzeżenia do organizacji. A wiem, że w hali Ludowej też chcą mieć ten turniej. Słyszę też głosy, że w Kielcach jest hala i klimat dla piłki ręcznej. Atmosfera może i jest. A hala? Na 2-3 tysiące ludzie to za mało.
– Do gdańskiego pomysłu widzę, że jest pan sceptycznie nastawiony.
– To nie tak. Domyślam się, że w Gdańsku turniej miałby się odbyć nie na obiektach AWFiS, a w hali "Olivia". Do organizacji pali się teraz każdy, bo jest wyjątkowe zainteresowanie piłką ręczną. Ja jednak chcę mieć pełne trybuny. Jeśli tak będzie, to proszę bardzo, mogę grać w Gdańsku. Chłopcy przekonali się na mistrzostwach w Niemczech jak może wyglądać widowisko sportowe. Duże hale były w pełni wypełnione. Podziwiam organizatorów Ligi Światowej. Tam wszystko jest dopięte na ostatni guzik i wspaniale zorganizowane. Pełne trybuny żyją, a dla zawodników to dodatkowy impuls. Chcę tego samego. Tymczasem na stronie internetowej związku widzę konkurs na zorganizowanie meczu z Holandią. Przecież my jesteśmy wicemistrzami świata, trzeba umieć sprzedać taki mecz. Czy to oznacza, że mamy z kadrą jechać grać tam, gdzie zapłacą. Przecież to chore. Graliśmy pewnego razu mecz w Radomiu i po spotkaniu – nikomu nie ubliżając – usłyszałem od szwedzkiego arbitra, że w takim kurniku to on jeszcze nie sędziował. Był turniej w Sanoku, gdzie Czesi i Słowacy mieli bliżej niż moi zawodnicy, którzy jechali 18 godzin. Musi być logistycznie dobre rozwiązanie. To są profesjonaliści. Przyjeżdżają, grają i wyjeżdżają.
– Piłka ręczna w Polsce kuleje. Wasz sukces ją dźwignie?
– Trzeba go wykorzystać. Ten produkt trzeba umieć sprzedać. Nie chce mi się już słuchać byłych zawodników, którzy tylko mówią i mówią. A ja pytam, co zrobili dla piłki ręcznej. Dzisiaj jeszcze trudno powiedzieć czy dyscyplina zyska. Czas pokaże jak to wicemistrzostwo świata zostanie spożytkowane.
– Boli pana, że piłka ręczna w Gdańsku padła?
– Tak. I to bardzo. Mój związek z Polską to właśnie Gdańsk. Było Wybrzeże, była Spójnia, a teraz jest AZS AWFiS Gdańsk. I to tylko pierwsza liga. Gdyby nie profesor Janusz Czerwiński, to już w ogóle nie byłoby szczypiorniaka. Słyszę głosy odbudowy. Na to trzeba czasu i – co ważne – organizacja konkretnego kapitału. Gdyby tak się stało, z przyjemnością zabrałbym się za odbudowę piłki ręcznej w Gdańsku wraz z Danielem Waszkiewiczem.
– Chyba raczej trudno byłoby przebić stawki z Bundesligi?
– Znam płace w Kielcach, Płocku czy Lubinie i różnice nie są aż tak duże.
– Często pan podkreśla dobrą współpracę z Waszkiewiczem. Łatwiej wam się zrozumieć, bo pan jest wybuchowy, a pana partner spokojny?
– Widziałem, że prędzej czy później będziemy pracować razem. Zawsze mi się wydawało jednak, że to Daniel będzie tym pierwszym w kadrze, a ja drugim. Stało się inaczej. Ale pracę sobie ułożyliśmy bardzo dobrze. Znamy się 30 lat i rozumiemy wspaniale. Na pewno różnica charakterów pomaga, ale nie do końca się z nią zgadzam. Daniela znam bardzo dobrze i wiem, że potrafi być ekspresyjny i agresywny.
– Na koniec zapytam, co słychać u pana brata, Eugeniusza?
– Gra w niemieckiej lidze regionalnej. Już bardziej dla przyjemności. Teraz liczy się praca, rodzina. U mnie podobnie. Do piłki ręcznej ciągnie, ale piękny czas kariery sportowej już minął i teraz na boisko wychodzi się dla własnej kondycji. Ja wybrałem zawód trenera i już się przekonałem, że to ciężki kawałek chleba.
Paweł Stankiewicz