Sukces z Niemiec podniósł przede wszystkim wartość graczy z ligi polskiej, często krytykowanych przez różnej maści „specjalistów". Dobrze jednak wiemy, że jeden zawodnik, nawet najwspanialszy, nigdy niczego nie wygra. Potrzebny jest zespół, w nim tkwi siła. Wygrywamy razem, gdy razem walczymy – mówi Damian Wleklak w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”.
Już za kilka dni wicemistrzowie świata rozpoczynają walkę o awans do mistrzostw Europy. Jak nastroje?
– Bojowe. Chcemy iść do przodu, rozwijać się, sięgać po nowe wyzwania, a zarazem podtrzymywać dobrą passę rozpoczętą na niemieckich parkietach. Do spotkań z Holendrami podchodzimy bardzo poważnie, to nie jest przeciwnik, którego można lekceważyć. Ma w składzie kilku zawodników występujących na co dzień w Bundeslidze, najlepszej lidze świata, ogranych, walecznych.
Jesteście zatem nastawieni na twarde pojedynki?
– Zdecydowanie tak. Szczególnie na parkiecie rywala spodziewamy się niezwykle ostrej, bezpardonowej walki. Holendrzy nie odpuszczają, nie poddają się w trudnych nawet momentach. Owszem, to my jesteśmy faworytami, ale będziemy musieli zagrać bardzo skoncentrowani od pierwszej do ostatniej minuty, by świętować awans.
Mecz z Holandią będzie dla was pierwszym tak poważnym starciem w kraju po mistrzostwach świata. Emocje pewnie będą przez to jeszcze większe?
– Na pewno będziemy chcieli odwdzięczyć się kibicom za doping i wsparcie, jakie otrzymaliśmy od nich na mistrzostwach. Najlepiej uczynimy to, wygrywając, i to w efektownym stylu.
Nie da się ukryć, że po srebrnym medalu oczekiwania wobec Was zdecydowanie wzrosły, kibice oczekują jednego – zwycięstw.
– Wiem o tym dobrze, ale najważniejsze jest, abyśmy sami od siebie wymagali sukcesów. I tak jest. W Niemczech udowodniliśmy – także sobie – że potrafimy naprawdę nieźle grać w piłkę ręczną, i teraz mamy nadzieję jak najdłużej trwać w tym przekonaniu. Przed nami nowe cele, mistrzostwa Europy są pierwszym z nich. Awans to podstawa, nasze ambicje sięgają dalej. A presji się nie boję. Wychodzę zresztą z założenia, że jeśli zespół jest świadomy swojej wartości i dobrze przygotowany, to ciężar oczekiwań nie jest w stanie go przygnieść. Oczywiście są i inne czynniki decydujące o sukcesie, jak choćby dyspozycja dnia. Niekiedy potrafią odwrócić dotychczasowy porządek rzeczy.
Presja jest w każdej dziedzinie życia, nie tylko w sporcie – wszędzie tam, gdzie człowiek stawia przed sobą ambitne cele. My już dawno powiedzieliśmy sobie, że chcemy do czegoś dojść, zatem nie możemy szukać tanich usprawiedliwień w postaci wygórowanych oczekiwań kibiców. W dwumeczu z Holandią musimy okazać się lepsi, nie ma nawet dyskusji. Po to jedziemy na kadrę, trenujemy i zostawiamy na parkiecie pot i serce. Na mistrzostwach świata realizowaliśmy swoje marzenia i cele, teraz chcemy iść naprzód.
To niezwykle ważne, że nie zadowalacie się wicemistrzostwem świata, tylko myślicie o kolejnych celach do zdobycia.
– Nie można ciągle żyć historią i chełpić się sukcesem sprzed kilku miesięcy. Życie idzie do przodu, srebro mistrzostw jest już przeszłością i nie ma wpływu na nasze dzisiejsze działania. Mogę do niego wracać za kilka lat, gdy wraz z kolegami będę siedział przy kominku i wspominał dawne czasy. Na razie jestem wciąż czynnym zawodnikiem ze sporymi ambicjami. Ja i moi koledzy – dodam. Także żadnego z naszych przeciwników nie obchodzi, że jesteśmy drugą drużyną świata. Nikt przed nami nie padnie na kolana, nie podda się z tego powodu. Przeciwnie, ten fakt wyzwoli dodatkowe siły. To nas motywuje do ciągłego doskonalenia swych umiejętnośd
Stać Was na lepszą grę niż w niemieckich finałach?
– Pewnie. Rozmawiając ze sobą i analizując poszczególne mecze, dostrzegamy rezerwy i elementy do poprawy. Trenerzy Bogdan Wenta i Daniel Waszkiewicz na co dzień mają kontakt z najlepszymi zawodnikami i najnowszymi trendami piłki ręcznej i to nam pomaga. Dobrze wiedzą, co możemy i musimy zmienić i jaką obrać drogę, by to osiągnąć. My jesteśmy zespołem i to chyba widać w każdym meczu. Walczymy cały czas jeden za drugiego, nie ma dla nas straconych piłek. Czujemy, że stanowimy pewną całość, i to nas również pcha do przodu.
Czujecie się mocniejsi psychicznie, pewniejsi siebie?
– Tak. Zarówno jako zespół, jak i indywidualnie. Sukces z Niemiec podniósł przede wszystkim wartość graczy z ligi polskiej, często krytykowanych przez różnej maści „specjalistów". Dobrze jednak wiemy, że jeden zawodnik, nawet najwspanialszy, nigdy niczego nie wygra. Potrzebny jest zespół, w nim tkwi siła. Wygrywamy razem, gdy razem walczymy, Każdy ma bowiem prawo do słabości, gorszych chwil. W takich sytuacjach ciężar gry bierze na siebie kolega. Nie tak dawno występowaliśmy w mocno obsadzonym turnieju w Paryżu bez kilku czołowych zawodników, wicemistrzów świata. Nie było tego widać! Każdy chce grać, na zgrupowaniach jest potworna rywalizacja, i dobrze! Nic bowiem lepiej nie sprzyja podnoszeniu umiejętności.
Niestety – i mówię to ze smutkiem – polska liga będzie w nowym sezonie słabsza, kilku graczy wyjeżdża za granicę. Pan jest wśród nich. Czemu wybór padł na ligę austriacką?
– A czemu nie?
Nie ma takich notowań jak choćby Bundesliga chętnie sięgająca po polskich zawodników.
– Oczywiście, ja też wolałbym jechać do Niemiec, nie ukrywam. Ale miałem propozycje z nieco słabszych klubów, a miałem też inne priorytety. Zależało mi bowiem na dłuższym kontrakcie, abym mógł się rozwijać również pod kątem przyszłej pracy trenerskiej. Mam już 31 lat, przede mną trzy lata kariery, później chciałbym zająć się szkoleniem. Z SC Hard otrzymałem świetną ofertę – trzyletnia umowa i funkcja drugiego trenera. Wiem, że malkontenci wytykają słabość ligi austriackiej. Mamy przyjechać na turniej do Polski, zobaczymy, jak wypadniemy na tle naszych drużyn. Ja jestem dobrej myśli.
Piotr Skrobisz