Na wicemistrzostwo świata polskich piłkarzy ręcznych złożyła się praca wielu ludzi – nie tylko tych, którzy biegali po boisku. Sporo pracy miał zespół medyczny, którym kierował poznański lekarz dr Maciej Nowak. To sport dla niego szczególny – sam grał w piłkę ręczną w Poznaniu, zdobywając nawet w 1976 r. srebrny medal w Akademickich Mistrzostwach Polski – pisze „Gazeta Wyborcza”.
W czwartek, przed półfinałowym meczem z Danią, do Polski docierały informacje, że kilku naszych zawodników może nie zagrać. Wszyscy jednak zagrali, a do finału awansowaliśmy po dwóch dogrywkach.
Maciej Nowak: – Nie zamierzałem nagłaśniać informacji o naszych kłopotach. To by wyglądało, jakbyśmy próbowali wytłumaczyć ewentualną porażkę. Tak naprawdę była to już informacja spóźniona, bo noc wcześniej działania medyczne już były bardzo zakrojone. Włącznie z kroplówkami, płynami itp. W tym czasie w Hamburgu panowała epidemia grypy, cztery osoby zmarły na tę postać wirusowego zapalenia jelit. Na szczęście u nas wszystko skończyło się dobrze.
Było realne zagrożenie, że ktoś może nie zagrać?
– Tak. Artur Siódmiak był na początku poważnie chory, Sławek Szmal miał infekcję, Grzesiu Tkaczyk był przeziębiony, Damian Wleklak leżał w łóżku – to są te sprawy związane z przeziębieniem. Delikatne poobijania to inna sprawa, bo np. Karol Bielecki miał coś z mięśniem, Mateusz Jachlewski miał podkręconą stopę, ktoś miał wybity palec. Ale mając do dyspozycji ten zespól medyczny, byłem w stanie wszystko opanować.
Trener Bogdan Wenta mówił mi, że cichym bohaterem tych mistrzostw był zespół medyczny. Rok temu w Szwajcarii niepowodzenia wzięły się właśnie z powodu problemów zdrowotnych naszych graczy.
– Nie używałbym słowa bohater, bo medycyna zawsze musi być w cieniu. Jesteśmy po to, by zawsze iść krok za drużyną. Wiem, że odwaliliśmy kawał porządnej roboty. Znalazłem się akurat we właściwym czasie i właściwym miejscu. Powiem nieskromnie, że mogłem się przyczynić do tego, mając akurat umiejętności, doświadczenie międzynarodowe i kontakty – bo przecież w piłce ręcznej jestem od zawsze.
Przez 15 dni zawodnicy rozegrali w Niemczech 10 spotkań. Czy to nie za dużo nawet dla zawodowców?
– To była ogromna dawka, ale wszyscy tyle grali. Na dodatek część zawodników miała za sobą bardzo ciężki sezon w lidze niemieckiej, skończyli go w grudniu, tuż przed świętami, potem był jeszcze turniej w Sanoku. Wszyscy zawodnicy byli jednak dokładnie zbadani i szybka analiza tych badań pozwoliła wychwycić pewne niedobory u zawodników. Zdążyliśmy to skorygować jeszcze w Warszawie. Zawodnicy mieli też swoje problemy. Bartosz Jurecki, który jeszcze w grudniu nie grał po kontuzji kolana.
Co zdecydowało, że wrócił Pan do reprezentacji? Może zmiany na szczytach związku?
– Na pewno pomogła osoba Jurka Noszczaka [kierownika wyszkolenia w związku – przyp. red.]. Wymyśliłem sobie, że to jest właśnie ten czas. gdy powinniśmy osiągnąć sukces. Jest szansa na medal na olimpiadzie, i ta szansa przeważyła. Zostałem zatrudniony jako lekarz naczelny Związku Piłki Ręcznej w Polsce i mam zorganizować opiekę wszystkich pionów żeńskich, męskich, młodzieżowych i juniorskich. Poukładać to, by ta opieka zaczęła układać tak jak jest na świecie i by tak już było zawsze.
Więcej w „Gazecie Wyborczej”