Jest niezwykle sympatycznym zawodnikiem. Gra na lewym skrzydle. Zawsze skupiony na tym co robi, spokojny, zasłynął jako wspaniały wykonawca rzutów karnych. 27-letni Tomasz Tłuczyński występuje w drugiej lidze niemieckiej, w TSV Hannover-Burgdorf, a w reprezentacji Polski gra od niedawna, od kilkunastu miesięcy – pisze „Przegląd Sportowy” .
W Paryżu z odrobiną zazdrości patrzył na Macieja Stęczniewskiego, który dostał nagrodę dla najlepszego bramkarza zawodów w hali Bercy. Tomkowi zabrakło dwóch goli, żeby zostać królem strzelców tego międzynarodowego turnieju. Zdobył 21 bramek, przestrzelił tylko jeden rzut kamy – w meczu z Francuzami.
Sylwester Sikora: Rozegrał pan świetny turniej, zdobył najwięcej bramek dla białoczerwonych. Do szczęścia zabrakło tylko wygranej z gospodarzami.
Tomasz Tłuczyński: – Jestem zadowolony, wszystko było w porządku. Z Francuzami zabrakło nam wszystkim sił. Ja grałem jeszcze w czwartek mecz ligowy, a w piątek i sobotę pełne spotkania w reprezentacji, więc w ostatnim, niedzielnym meczu nie było już sil. Tym bardziej, że karmiono nas paskudnie. Ale szansa na sukces była.
Dlaczego tak późno trafił pan do reprezentacji, mógł pan przecież już wcześniej czarować kibiców tymi karnymi czy wkrętkami" ze skrzydła.
– Na pewno mogłem grać dużo wcześniej. Sądzę, że w związku wszyscy myśleli, że tak jak ojciec (Zbigniew, wielokrotny reprezentant kraju, potem trener m.in. Vive Kielce – przyp. red.) nie mam polskich dokumentów. Tymczasem mam je od zawsze.
Pewnie jakąś rolę w wejściu do ekipy narodowej odegrał także fakt, że Bogdan Wenta dobrze się zna z pańskim ojcem. Grali przecież razem w reprezentacji Polski.
– Tego nie wiem, ale cieszę się, że trafiłem do drużyny Wenty. Nie jestem pewny, czy inny trener chciałby mnie widzieć u siebie w zespole. Od Bogdana i Daniela Waszkiewicza można się wiele nauczyć.
Występuje pan w drugiej Bundeslidze, czy tak dobrego zawodnika nie chcą w pierwszej?
– Już kiedyś grałem w pierwszej lidze, w Gummersbachu. Miałem 19 lat i za sobą dobre pół sezonu w Duderstadt, gdzie zresztą występowaliśmy na jednej stronie boiska razem z tatą. Ojciec mi ładnie dogrywał, więc rzuciłem mnóstwo bramek. Gummersbach miał jednak wtedy wiele kłopotów; zwolnił trenera, który mnie ściągnął i przyszli nowi szkoleniowcy. Nie zaakceptowali mnie, więc wylądowałem znowu w drugiej lidze. Rok spędziłem wówczas siedząc na ławce rezerwowych. Od dwóch sezonów jestem związany z Burgdorfem. Kontrakt obowiązuje mnie jeszcze dwa lata, ale jeśli miałbym ofertę z pierwszej Bundesligi, mogę odejść w każdej chwili. Interesują się moją osobą, są jakieś rozmowy, lecz to wszystko nie to, czego oczekuję. Jesteśmy czwartym zespołem rozgrywek, bez szans na awans, ale zarabiam w Burgdorfie niezłe pieniądze. Nie chcę grać w jakimś kiepskim zespole Bundesligi, który walczy o utrzymanie, czy na gorszych warunkach niż mam teraz. Czekam więc spokojnie na odpowiednią ofertę z dobrego klubu.
Więcej w „Przeglądzie Sportowym”