7 lutego 2012

Hiszpania na widnokręgu

Mistrzostwa Europy w Serbii zakończyły się już ponad tydzień temu. Emocje już nieco opadły, możemy pokusić się o krótkie podsumowanie. Dla Polaków nie był to zbyt szczęśliwy turniej. Biało-czerwoni sami utrudnili sobie zadanie przegraną z Macedonią i musieli oglądać się na inne wyniki. Do pełni szczęścia i walki o medale zabrakło niewiele – jednego punktu. Cel nadrzędny – awans do turnieju kwalifikacyjnego do IO w Londynie – udało się osiągnąć, ale przy wydatnej pomocy mistrzów Starego Kontynentu, Duńczyków. 

– Wolałbym grać z Serbami trzeci mecz, a nie mecz otwarcia. Może nie byliby już tak naładowani – stwierdził przed inauguracyjnym spotkaniem kołowy polskiej reprezentacji, Bartosz Jurecki. Już od pierwszych minut dało się wyczuć napiętą atmosferę, szczególnie u zawodników Bogdana Wenty. Nasi rozgrywający próbowali dogrywać do koła, jednak podania nie dochodziły do rąk Jureckiego. Od początku przewagę mieli Serbowie, którzy trzeba przyznać w ME spisali się bardzo dobrze. To pokazuje jak ważne jest rozgrywanie takiego turnieju na własnym terenie. Mecz otwarcia, trzeba to obiektywnie przyznać, nie udał się biało-czerwonych. Długie przestoje, proste błędy własne, niska skuteczność w ataku oraz nieszczelna defensywa – wszystko to sprawiło, że na Polaków spadł deszcz krytyki.

Drugim rywalem byli południowi sąsiedzi – Słowacy i bez wątpienia była to okazja na zmazanie plamy po spotkaniu z Serbią. Polacy od samego początku wyszli na prowadzenie i z biegiem czasu tylko zwiększali przewagę. Seryjnie zdobywane bramki pozwoliły przejąć kontrolę nad meczem i zaprezentować się z dobrej strony. Końcowy wynik (41:24) mówi sam za siebie. Warto zauważyć, że jest to jedyne spotkanie na ME w Serbii, w którym przekroczona została granica 40 rzuconych bramek. – Jestem zaskoczony rozmiarami zwycięstwa – przyznał po meczu Bogdan Wenta. 

Pojedynek z Danią był ostatnim pierwszej rundy, ale pewne było, że zdobyte w nim punkty będą się liczyć w kolejnej fazie turnieju. Biało-czerwoni ze Skandynawami spotkali się tuż przed mistrzostwami na Totalkredit Cup w Danii. Wtedy to o jedną bramkę lepsi okazali się gospodarze. Tym razem Polacy zrewanżowali się i zgarnęli na swoje konto dwa punkty. Był to jednak istny horror, który rozstrzygnął się dopiero w końcowych akcjach, a jego bohaterem okrzyknięto Marcina Wicharego. – To, co on wyprawiał, to jakaś masakra. Bronił rzuty Duńczyków z niemal każdej pozycji. Wyciągnął karne. Super, po prostu super – zachwycał się grą „Wichury” Tomasz Tłuczyński. Jego interwencje pozwoliły doścignąć podopiecznych Ulrika Wilbeka, a trzy z rzędu trafienia Orzechowskiego i akcja Michała Jureckiego wprawiły w euforię wszystkich polskich kibiców. – To był szalony mecz. W pierwszej połowie założyliśmy sobie, że będziemy szarpać w obronie, wychodzić do przodu przez co robiły się dziury. Dopiero zmiana obrony na tę bardziej otwartą i wyłączenie Mikkela Hansena przyniosły rezultaty – podsumował polski szkoleniowiec.

Przyszedł czas na kolejne emocje, a dostarczyło ich pierwsze spotkanie drugiej rundy, w którym nasi reprezentanci stanęli przeciwko Szwedom. Przewaga graczy „Trzech Koron” rosła wraz z upływającym czasem i po trzydziestu minutach wynosiła jedenaście bramek (20:9). Wielu zwątpiło więc w korzystny rezultat, ale Polacy pokazali, że są specjalistami od horrorów i dokonania rzeczy z pozoru niemożliwych. Druga połowa to popis gry naszych „Orłów”. Przebudził się również niewidoczny wcześniej Bartłomiej Jaszka, który w całym spotkaniu zdobył osiem bramek. Agresywna, dobra obrona oraz świetne, efektowne akcje w ataku pozwoliły doprowadzić do remisu i po fatalnej pierwszej połowie oraz zupełnie innej postawie biało-czerwonych w drugiej, wydrzeć rywalowi punkt.

– Tam występują zawodnicy o słabych warunkach fizycznych, ale są za to bardzo szybcy. Zobaczymy na ile pozwolą rywalom moi zawodnicy – mówił przed kolejnym spotkaniem Bogdan Wenta. Jak się później okazało pozwolili na zbyt dużo. Szansa była spora, bowiem wygrana w meczu z Macedonią znacznie przybliżała nasz zespół do półfinału. Każdy wiedział, że największym zagrożeniem jest Kirił Lazarov, ale gdy do niego swoją 44 procentową skuteczność w bramce dołożył Borko Ristovski, to Polacy mieli już spore problemy. Po pierwszej połowie do odrobienia było sześć bramek. Każdy miał jednak w głowie pojedynek ze Szwecją, w którym różnica ta była prawie dwukrotnie wyższa, a i tak udało się zremisować. Niestety historia nie powtórzyła się i pomimo pogoni w drugiej części meczu, podopieczni Bogdana Wenty nie zdołali powiększyć swojego dorobku punktowego. O przegranej w głównej mierze zadecydowała słaba gra bramkarzy (25 procent obronionych piłek przez Wicharego, 8 procent przez Wyszomirskiego) oraz niska skuteczność w ataku (49 przy 69 rywali).

Mimo przegranej Polacy i tak mieli jeszcze szansę na półfinał. Musieli jednak liczyć na korzystne rezultaty w obu pozostałych spotkaniach grupy 1 oraz wygrać z zespołem Martina Heubergera. Swój warunek spełnili – mecz z Niemcami uważa się za najlepszy biało-czerwonych w tym turnieju. Rozpoczęli oni z wielkim zaangażowaniem i chęcią zagrania na dobrym poziomie nie tylko przez 30 minut, jak to bywało w poprzednich meczach. Tradycyjnie już chyba, końcówka przyniosła wiele emocji. Przez 10 minut Polacy nie zdobyli żadnej bramki, co pozwoliło rywalowi złapać dystans, a nawet wyjść na prowadzenie. W naszej drużynie nawet grając w przewadze dwóch zawodników pojawiał się problem z przedarciem się przez defensywę rywala. Na szczęście przełamał się Michał Jurecki, a po skutecznej obronie Wyszomirskiego trafił Bartosz Jurecki i mieliśmy remis. Ostatnie minuty należały do naszych „Orłów”, pozostało więc czekać i liczyć na wygrane Szwecji oraz Serbii. – Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego meczu. Tak jak w poprzednich występach daliśmy z siebie wszystko – ocenił kapitan, Grzegorz Tkaczyk.


Fot. JG

Niestety obie wspomniane drużyny zawiodły, co oznaczało, że Polacy zostali zepchnięci na piąte miejsce w grupie, a dziewiąte w całych ME. Celem reprezentacji był awans do turnieju kwalifikacyjnego do IO w Londynie. Nie udało się go zrealizować w sposób bezpośredni, bowiem miejsce pod koniec dziesiątki tego nie gwarantowało. Na całe szczęście dla nas Mistrzami Europy zostali Duńczycy więc Polska dzięki ósmemu miejscu na ostatnich MŚ pozostaje w walce o Londyn.

Nasza reprezentacja na turnieju w Serbii grała bardzo nierówno. Od fatalnych zagrań, prostych błędów i rażącej nieskuteczności po akcje na najwyższym poziomie i świetną współpracę czy to w obronie czy w ataku. Trudno stwierdzić co jest przyczyną tak nierównej gry. Sami zawodnicy nie wiedzą co się działo, a przecież każdy zdaje sobie sprawę z tego, że w piłkę ręczną potrafią grać naprawdę dobrze. Podobnie jak na ostatnich MŚ w Szwecji, tak i w Serbii zabrakło konsekwencji i szczęścia. Los był w rękach Polaków, jednak sami utrudnili sobie zadanie i musieli oglądać się na inne wyniki. Do pełni szczęścia i walki o medale zabrakło niewiele – jednego punktu.

Pozostaje więc wierzyć, że biało-czerwoni wykorzystają ostatnią szansę i w Hiszpanii zdobędą kwalifikację olimpijską. Bezcenne jest również doświadczenie jakie zebrali debiutanci na tak ważnej imprezie: Robert Orzechowski oraz Kamil Syprzak. Mimo wszystko Polacy jak zwykle dostarczyli nam wielu emocji i udowodnili, że piłka ręczna to piękny i nieobliczalny sport, w którym zdarzyć może się praktycznie wszystko. Właśnie za to im dziękujemy!

Dla zprp.pl Piotr Czajkowski

SKLEP KIBICA

Kup koszulkę reprezentacji

Pin It on Pinterest