Mostbet to dynamicznie rozwijający się bukmacher, który zyskuje popularność w Polsce. Firma oferuje szeroką gamę zakładów sportowych, obejmujących nie tylko piłkę nożną, ale także koszykówkę, tenis, piłkę ręczną i wiele innych dyscyplin. Dzięki intuicyjnej platformie internetowej oraz aplikacji mobilnej, gracze mogą łatwo obstawiać mecze zarówno przed rozpoczęciem, jak i w trakcie ich trwania.

Dzięki licznym promocjom i bonusom, Mostbet przyciąga nowych użytkowników i zachęca do regularnego obstawiania. Gracze mogą liczyć na atrakcyjny bonus powitalny, który obejmuje procentowy dodatek do pierwszego depozytu oraz darmowe zakłady. Ponadto, firma organizuje różnorodne promocje, które pozwalają na uzyskanie dodatkowych korzyści w trakcie gry.

Mostbet kładzie duży nacisk na bezpieczeństwo transakcji oraz ochronę danych osobowych swoich użytkowników. Posiada licencję, która zapewnia legalność działania na polskim rynku. Firma stale rozwija swoją ofertę, wprowadzając nowe funkcje oraz usprawnienia, które umożliwiają jeszcze łatwiejsze korzystanie z usług bukmacherskich w Polsce.

Mostbet casino v Česku je oblíbené online kasino, které nabízí širokou škálu her, od slotů po stolní hry. S moderním designem a intuitivním rozhraním je ideální pro všechny hráče, kteří hledají vzrušení a kvalitní zábavu. Kasino také láká hráče různými bonusy a promoakcemi, které jsou skvělým způsobem, jak si zpříjemnit hru.

Díky aplikaci Mostbet casino mohou hráči snadno přistupovat k oblíbeným hrám i na svých mobilních zařízeních. Tato mobilní verze je optimalizována pro pohodlné hraní a nabízí všechny funkce, které jsou k dispozici na desktopové verzi. S jednoduchým vkladem a výběrem prostředků je hraní dostupné pro širokou veřejnost.

Mostbet casino dbá na bezpečnost svých uživatelů a nabízí šifrované transakce i ochranu osobních údajů. Díky tomu je hráčům zajištěno férové a bezpečné herní prostředí, což je pro každého důležité při online hraní.

26 marca 2012

Koniec przygody z Ligą Mistrzów

Zakończyła się tegoroczna przygoda polskich drużyn z Ligą Mistrzów. Orlen Wisła Płock dwukrotnie uległa niemieckiemu THW Kiel, natomiast Vive Targi Kielce nie zdołało utrzymać jednobramkowej zaliczki z pierwszego spotkania, przegrywając na wyjeździe trzema golami ze słoweńskim RK Cimos Koper.

W tym sezonie LM Kielczanie gościli m.in. Atletico Madryt /Fot. Patryk Ptak

Minimalna zaliczka kielczan

Pierwsze spotkanie pomiędzy kieleckim Vive Targi, a RK Cimos Koper dostarczyło wielu emocji. Wszyscy liczyli na to, że Polacy wypracują przewagę i do Słowenii pojadą przypieczętować awans. Pierwsze minuty mogły napawać optymizmem, gdyż gospodarze zaczęli wyśmienicie. Skuteczne interwencje wracającego do wysokiej formy Sławomira Szmala (22 obrony w całym meczu) uskrzydliły kielczan, którzy wyszli na pięć bramek przewagi (13:8; 24’). Warto zaznaczyć, że goście dopiero w 20. minucie zdobyli pierwsze trafienie z ataku pozycyjnego. Wicemistrzom Polski we znaki dawała się tylko dwójka zawodników: Matjaž Brumen oraz Sebastian Skube. Niestety taki wynik uśpił podopiecznych Bogdana Wenty, którzy rozluźnili się i seryjnie popełniali proste błędy. Do wspomnianego duetu gości dołączył Uroš Rapotec i po trzydziestu minutach na tablicy w Hali Legionów widniało 13:12. – Przestaliśmy grać zespołowo, błąd leciał za błędem, nawet nie było kiedy zrobić zmiany – denerwował się szkoleniowiec Vive.

Na początku drugiej połowy skuteczni byli Grzegorz Tkaczyk oraz Željko Musa, co pozwoliło zawodnikom Vive utrzymywać przewagę (16:14; 34’). Wtedy to po raz drugi Słoweńcy wzięli się do pracy i wyszli na pierwsze w tym meczu prowadzenie. Defensywa wicemistrzów Polski nie była już tak szczelna, gospodarze nie zachwycali również w ataku, natomiast Cimos cierpliwie szukał dziur w obronie rywala i miejsca na przedarcie się, by zdobyć kolejne bramki. Szczypiorniści ze świętokrzyskiego obudzili się dopiero na trzy minuty przed końcem, kiedy to Denis Buntić doprowadził do remisu (25:25). Dzięki trafieniom Tomasza Rosińskiego i Grzegorza Tkaczyka kielczanie wyszli na prowadzenie, a całe spotkanie zakończyło się minimalną zaliczką Polaków (27:26).   

– Na początku uzyskaliśmy przewagę, ale nagle zaczęliśmy grać za mało zespołowo. Z przebiegu drugiej połowy możemy być zadowoleni, ale tylko z tego, że wygraliśmy. Po tym spotkaniu mamy dużo pytań, na które w najbliższym czasie musimy znaleźć odpowiedzi. Jedna bramka to prawie żadna przewaga – mówił po spotkaniu trener Vive, Bogdan Wenta.

Stracona szansa Vive

Szczypiorniści Vive stali przed szansą na historyczny awans do czołowej ósemki. Do Słowenii jechali z minimalną zaliczką, jednak każdy wierzył, że wicemistrzowie Polski są w stanie zagrać lepiej niż w pierwszym spotkaniu.

Początek meczu mógł zapowiadać dobrą grę Polaków i kontrolowanie przez nich wydarzeń na parkiecie. Po udanych akcjach Thorira Olafssona kielczanie prowadzili 4:1 i zmuszali rywali do kurczowej obrony. Z czasem gospodarze zaczęli jednak odrabiać straty, a pierwsze skrzypce grał Matjaž Brumen (9 bramek w całym spotkaniu). W zespole Bogdana Wenty bardzo dobrze funkcjonował kontratak, a wszystko to było zasługą kapitalnie broniącego Sławomira Szmala. Toczyła się wyrównana walka „bramka za bramkę”, jednak można było odnieść wrażenie, że to goście dyktują warunki. Niestety w szeregi kielczan wdarło się nieporozumienie, którego efektem był remis (12:12). Bramkę dorzucił Rastko Stojković i to Vive schodziło do szatni z minimalnym, jednobramkowym prowadzeniem.

Druga połowa, to już nieco inna, gorsza gra polskiego zespołu. Dla obu drużyn zdobycie bramki stało się problemem, ale w dalszym ciągu utrzymywała się nieznaczna przewaga gości. Słoweńcy odskoczyli w momencie, kiedy Grzegorz Tkaczyk popełnił cztery kolejne błędy. Wtedy też z wyniku 17:14 dla Vive zrobił się remis (17:17; 43’). Rywale znakomicie wykorzystywali błędy gości i przejęli inicjatywę. W 47. minucie Sebastian Skube dał gospodarzom pierwsze prowadzenie (19:18). Tę walkę z czasem lepiej rozegrali podopieczni Radojkovića, dzięki czemu utrzymywali wypracowaną przewagę. Przy stanie 24:23 trzecią dwuminutową karę i w konsekwencji czerwoną kartkę, otrzymał Tkaczyk więc pewne już było, że Vive będzie miało duże problemy, by awansować do najlepszej ósemki. Ostatecznie kielczanie przegrali 23:25 i żegnają się z Ligą Mistrzów.

Szansa na awans była spora, tym bardziej że kielczanie cieszyli się z wylosowania Słoweńców twierdząc, że jest to teoretycznie najsłabszy z możliwych przeciwników. Niestety parkiet zweryfikował obecną sytuację, a szczypiorniści Vive nie wykorzystali swojej okazji.

Do Płocka przyjechało zaś HSV Hamburg /Fot. Dominik Dziecinny 

Płocczanie najlepiej w historii

Orlen Wisła Płock po raz pierwszy w historii zapewniła sobie awans do najlepszej szesnastki Ligi Mistrzów. Zadanie było jednak niebywale trudne, gdyż los przydzielił im niemieckie THW Kiel – drużynę, która jest jednym z faworytów do zwycięstwa w tegorocznej edycji tych elitarnych rozgrywek.

Świetna pierwsza połowa oraz gorsza dyspozycja w drugiej części meczu – tak można opisać postawę Wisły w pierwszym spotkaniu 1/8 LM. „Nafciarze” ulegli 24:36, jednak pozostawili po sobie dobre wrażenie.

Początek pierwszego spotkania to popis mistrzów Polski, którzy w 5. minucie prowadzili 3:1. „Nafciarze” grali jak w transie – widać było ogromną mobilizację, chęć pokazania się z jak najlepszej strony i udowodnienia, że wicemistrzowi Niemiec można się przeciwstawić, powalczyć o korzystny rezultat. W ich grze zdarzały się niecelne rzuty, jednak dobra postawa Marcina Wicharego pozwoliła na utrzymanie przewagi. Dopiero w 16. minucie Christian Sprenger wyprowadził THW na pierwsze w tym meczu prowadzenie (7:8). Kolejne minuty były niezwykle wyrównane, a pierwsze trzydzieści minut zakończyły dwie bramki Arona Palmarssona (12:14).

Zupełnie inaczej rozpoczęła się druga część spotkania. Kapitalne interwencje Andreasa Palicki, kontrataki Dominika Kleina i po chwili „Zebry” były już na pięciobramkowym prowadzeniu (12:17; 32’). Pierwszą bramkę dla Wisły w drugiej połowie, i to przy grze w osłabieniu, zdobył dopiero w 34. minucie, Christian Spanne (13:18). Niestety płocczanie nie radzili już sobie tak dobrze, jak na początku spotkania. Wicemistrzowie Niemiec przejęli inicjatywę i nie mieli najmniejszych problemów zarówno z powstrzymaniem ataków Wisły, jak i ze zdobyciem kolejnych bramek.

Kłopoty mistrzów Polski nie miały końca. We znaki dawała się niezwykle aktywna defensywa szczypiornistów z Niemiec oraz ich zabójcze kontrataki. Na szczęście dla „Nafciarzy” skuteczne interwencje na swoje konto zapisywał Marcin Wichary. W innym wypadku różnica byłaby jeszcze większa. Mecz zakończył się dwunastoma bramkami przewagi podopiecznych Gislasona i pewne już było, że w rewanżu płocczanie będą walczyć o honorowe pożegnanie się z europejskimi rozgrywkami.

Rewanż bez większych emocji

W drugim spotkaniu Wisły Płock i THW Kiel, ponownie lepsi okazali się Niemcy, którzy tym razem kontrolowali spotkanie już od pierwszych minut. Mistrzowie Polski, po dobrej grze w drugiej połowie, mieli szansę na korzystny rezultat, jednak górą byli gospodarze, którzy wygrali 27:24. Najskuteczniejszym zawodnikiem w drużynie Larsa Walthera był Michał Kubisztal, autor siedmiu bramek.

Szczypiorniści THW nie pozwolili na powtórkę z pierwszego spotkania i po ośmiu minutach prowadzili już 4:2. O pechu mógł mówić Adam Wiśniewski, trafiający kolejno w poprzeczkę i słupek. Mnożyły się błędy obu drużyn, jednak to gospodarze kontrolowali przebieg wydarzeń na parkiecie i z akcji na akcję zwiększali dystans, który w 21. minucie wynosił już 10:5. Płocczanie nie radzili sobie nawet w bardzo korzystnych sytuacjach, jak chociażby kontratak Christiana Spanne, którego powstrzymał Omeyer. Defensywa mistrzów Polski również nie wyglądała najlepiej i THW nie miało większych problemów z pokonaniem płockiego bramkarza.

Druga połowa niewiele różniła się od pierwszej części spotkania. Dobrze w szeregach Wisły spisywał się Michał Kubisztal, który w pierwszym meczu nie rzucił żadnej bramki i płocczanie zdołali dojść rywala na trzy trafienia (18:15; 37’). Ze względu na spokojną grę gospodarzy obraz gry zmieniał się jak w kalejdoskopie. Gdy płocczanie zbliżali się do rywala, ten natychmiast wrzucał wyższy bieg i budował przewagę.

Podopieczni Gislasona zaczęli jednak popełniać błędy, oddawać niecelne rzuty, a efektem gorszej gry gospodarzy była zmiana rezultatu na 24:22. Okazję na zdobycie bramki kontaktowej miał Luka Dobelšek, jednak po błędzie i trafieniu z karnego Filipa Jichy THW po raz kolejny odskoczyło. W ostatnich akcjach płocczanie mieli jeszcze okazję na choćby remis, ale skutecznymi interwencjami popisywał się Palicka.

Przygoda płocczan w Lidze Mistrzów dobiegła końca. Po dobrej fazie grupowej i pierwszym w historii klubu awansie do TOP16, mistrzowie Polski odpadli z drużyną naszpikowaną gwiazdami. Z góry byli skazani na przegraną, jednak walczyli i pokazali charakter. – W pierwszym meczu mieliśmy dobrych tylko trzydzieści minut, potem zaczęły się problemy. W rewanżu było już dużo lepiej, może dlatego, że ta presja na nas była mniejsza. Jestem dumny z mojego zespołu, bo zagrał bez bojaźni, a nadmierny respekt przed THW Kiel zostawiliśmy w szatni. Chcieliśmy po dzisiejszym spotkaniu móc spojrzeć w lustro z myślą, że daliśmy z siebie wszystko. Myślę, że możemy to zrobić – podsumował szkoleniowiec Wisły, Lars Walther. Pozostaje więc liczyć, że zdobyte doświadczenie zaprocentuje w przyszłości.

Dla www.zprp.pl Piotr Czajkowski

SKLEP KIBICA

Kup koszulkę reprezentacji

Pin It on Pinterest