24 maja 2007

Sam nie wiem, jak tego dokonałem

Śmieję się, że finał nie był widowiskiem dla ludzi o słabych sercach, tyle miał zwrotów akcji i dramatycznych momentów. Ale o to przecież chodzi, takie spotkania najlepiej się ogląda, wspomina latami. To była wspaniała promocja szczypiorniaka. Z Bartłomiejem Jaszką, piłkarzem ręcznym Zagłębia Lubin rozmawiał "Nasz Dziennik".

Wraz z kolegami z Zagłębia przeszedł Pan w sobotę do historii polskiego szczypiorniaka – gratuluję!

– No tak, wywalczyliśmy pierwszy w dziejach mistrzowski tytuł dla Zagłębia, to cieszy. A radość jest tym większa, że sięgnęliśmy po niego jak najbardziej zasłużenie. W tym sukcesie nie było nic z przypadku, przez cały sezon graliśmy najrówniej, nie przegraliśmy na własnym parkiecie ani jednego meczu. Ale przyznam, że wciąż do mnie nie dociera, że jesteśmy mistrzami kraju.

Przed sezonem wydawało się, że większe szanse na tytuł będą miały ekipy z wicemistrzami świata w składzie, czyli Wisła Płock i Vive Kielce.

– A tymczasem okazało się, że obecność srebrnych medalistów nie gwarantuje mistrzostwa Polski. W Lubinie mocny i wyrównany zespół jest budowany od czterech lat, doskonale się znamy, jesteśmy zgrani, rozumiemy się doskonale. Działacze dokonują tylko kosmetycznych zmian, ale takich, które w efekcie są sporym wzmocnieniem. To z każdym rokiem procentuje.

I to właśnie było największym atutem Zagłębia?

– Na pewno jednym z kilku. Równie istotna była jednak taktyka, pewna myśl, którą starali się nam przekazać trenerzy, a my później realizowaliśmy ją na parkiecie. Naszą siłą była świetna gra w obronie – bardzo zespołowa, uważna – na którą przeciwnicy nie potrafili znaleźć recepty. Dzięki niej mieliśmy okazje do częstych kontr, zakończonych zwykle ważnymi bramkami. Poza tym utrzymaliśmy równą formę przez prawie cały sezon. Owszem, i nam przytrafiały się słabsze momenty, ale to przecież normalne. Nie można z każdym wygrać różnicą dziesięciu trafień. Ważne, że i wtedy gdy nie szło, potrafiliśmy przechylać szalę na swoją korzyść.

Finał był niesamowity – pięć spotkań, niezwykła dramaturgia, szczególnie w meczu decydującym. Czym zaskoczyliście Wisłę?

 
– Wrócę do ostatniego meczu. Kiedy tuż przed przerwą czerwoną kartkę zobaczył Michał Kubisztal, wiślacy chyba uwierzyli, że będzie im dużo łatwiej. Przez moment faktycznie tak było, podłamaliśmy się nieco, ale zaczęliśmy się nawzajem mobilizować, mówiąc, że nie wszystko jeszcze stracone. I daliśmy z siebie jeszcze więcej, jeden walczył za drugiego, nie było straconych pitek. Podnieśliśmy się, świetnie bronił Michał Świrkula, niesamowitą bramkę zdobył Tomasz Kozłowski – to nam dodało wiatru w żagle. Pokazaliśmy charakter.Mamy obecnie bardzo dobrą drużynę, z dużym potencjałem. Mam nadzieję, że uda się ją utrzymać, a wówczas możemy postarać się coś ugrać także w Lidze Mistrzów.

Kiedy Pan uwierzył, że Zagłębie sięgnie po tytuł?

– Cały czas wierzyłem! Nie zwątpiłem nawet wówczas, gdy musieliśmy walczyć bez Michała Kubisztala. Wiedziałem, że gramy u siebie, że mamy za sobą kibiców.

Tak jak sezon był wyjątkowy –  bo w najlepszym roku polskiego szczypiorniaka, jak wyjątkowy był sukces Zagłębia, tak i Pan zdobył bramkę, która przeszła do historii.

– I sam do dziś nie potrafię sobie wyobrazić, jak tego dokonałem. Pamiętam jedynie, że gdy dostałem piłkę, zerknąłem na tablicę wyników – do końca meczu pozostawało pięć sekund. Miałem dwie, trzy sekundy, by podbiec i oddać rzut prawie z połowy boiska. Tak zrobiłem i… nie wiem, jak piłka znalazła drogę do bramki. Pomogło doświadczenie i intuicja. Wszystko bowiem działo się tak szybko, że nawet nie miałem czasu na rozmyślanie, analizowanie.

Śmieję się, że finał nie był widowiskiem dla ludzi o słabych sercach, tyle miał zwrotów akcji i dramatycznych momentów. Ale o to przecież chodzi, takie spotkania najlepiej się ogląda, wspomina latami. To była wspaniała promocja szczypiorniaka, szkoda tylko, że tak niewiele osób mogło ją oglądać. Decydujące spotkania pokazywał jedynie kanał TVP Sport, który ma bardzo, bardzo mało widzów. Czemu nie można było ich wyemitować w Programie TVP 1 bądź 2 To smutne, bo jak mamy zachęcić dzieciaki do uprawiania tej dyscypliny Po mistrzostwach świata atmosfera wokół szczypiorniaka jest w Polsce świetna, ale jakoś nie umiemy jej wykorzystać. Nie zauważam dużych zmian, wciąż jest wiele do zrobienia.

Liga już skończona, teraz nadchodzi czas obowiązków reprezentacyjnych.

– Na razie odpoczywam, ale czasu wolnego nie ma za dużo, ledwie kilka dni. Już w przyszłym tygodniu wracam do mocnych treningów, by być przygotowanym na kadrę. Wiem, że będzie mi bardzo ciężko przebić się do składu, mam znakomitych konkurentów: Grzegorza Tkaczyka i Damiana Wleklaka. To świetni zawodnicy, ale i dobrzy koledzy zarazem. Dużo się od nich uczę, pomagają mi oswoić się z narodową drużyną. Trener Bogdan Wenta dawał mi już szansę gry, wierzę, że go nie zawiodłem. Jak każdy wiąże z reprezentacją duże nadzieje, walczymy o awans do mistrzostw Europy. Wszyscy jesteśmy przekonani, że przeszkodę w postaci ekipy Holandii przejdziemy.

Piotr Skrobisz

SKLEP KIBICA

Kup koszulkę reprezentacji

Pin It on Pinterest